Gdy wyszłyśmy z lasu ujrzałyśmy piękny widok. Łańcuch gór niedaleko naszej stajni.
- Już jesteśmy prawie na miejscu.
- Mam nadzieję, boli mnie wszystko...
Byłyśmy prawie na samej górze, jednak konie nie miały już sił. Niektóre
zostały w tyle. Wspinaliśmy się zatem powoli, ale z postępem. Była
16:00, przesiadłam się na Killera, a Jess dałam Merkurego. Z Calistą coś
było nie tak, męczyła się o wiele szybciej niż pozostałe mustangi.
Godzina 19:00. Wszystko mnie boli, Jess miała czasem dreszcze, a na dodatek robiliśmy postoje dla czarnej klaczy.
20:00. Prawie na szczycie.
- Jestem strasznie zmęczona... Ych...
- Już tylko kilkanaście metrów! - zawołała uradowana Jessica.
I rzeczywiście, po dwóch minutach byłyśmy na szczycie.
//Rose
(Jess?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz