piątek, 5 kwietnia 2013

Jedyne co mi zostało to nadzieja

Było mi słabo, straciłam dużo krwi ale założyłam bandarze, pomogłam wydostać się koniom razem z Jess. Ta skoczyła do rzeki, chciałam ją ratować, ale obiecałam... Próbując nie oglądać się za siebie i iść z rannymi co prawda końmi dalej, słyszałam jej wołanie i zbiegających z półki skalnej ludzi. Zwierzęta potykały się i czasem przepychały, już można było wyczuć ich strach... To nie było dla nich naturalne, widok tylu ludzi. Obtarcia Killera trochę krwawiły, na szczęście nie na tyle mocno by sprawić mu ból.
- Jeszcze dosłownie kilka kilometrów...
Jakiś koń upadł, mam nadzieję że nic mu się nie stało. W końcu doszliśmy do małej dolinki w połowie drogi do szczytu. Wszystkie konie zdawały się mi trochę ufać, na pewno bardziej niż na początku. Zabandażowałam ich kończyny, nie wyrażały specjalnego sprzeciwu, gorzej było z przemywaniem ran. Niektóre zwierzęta się wyrywały, inne po prostu poruszały niespokojnie, mam nadzieję że jakoś z tego wyjdą. Gdy wszystkie były już oporządzone usiadłam na trawie przy Killerze i głaskałam jego jedwabistą grzywę. Słońce było coraz wyżej, powiedziałam mamie że wrócę jeszcze z rana w sobotę, bo to miał być taki mini-obóz. Tutaj chyba byliśmy bezpieczni. Przysnęłam na chwilę.

//Rose
(Jess?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz