Wczoraj dojechałam na zawody. I kogo spotykam? Gasper'a. Myślałam, że się załamię, ale on powiedział, że przyjechał mi kibicować. Nie gadam z nim. Do zawodów zostało parę godzin kiedy odbieram telefon , dowiaduję się od mamy, że Czara Róża urodziła śliczną klaczkę. Później opiekuje się Sunrise. Czyszczę go do połysku. Zaledwie dwie godziny później poznaje chłopaka, który ma na nim startować.
-Hej, jestem Kevin- przedstawia się zawodnik
-Catnip. - podaje rękę.
Nie jest dużo starszy ode mnie i przystojny. Uśmiecham się.
Dostajemy dzwonek, że należy się przygotować. Siodłam konia i rozgrzewam go, a później przekazuję w ręce Kevin'a. Cały kraj może oglądać transmisje na żywo. Mama, Aisza i Rose obiecały, że będą oglądać. Został jeszcze tylko jeden koń, a później kolej Kevin'a i Sunrise. Przychodzi Gasper. Odwracam się i uciekam, mimo, że mnie woła.
-Catnip, poczekaj! - krzyczy
Podchodzę do Kevina który szykuje się do wejścia na konia. Patrzy mi prosto w oczy i ... całuje mnie w policzek. Przerażona odsuwam się.
-To na szczęście- tłumaczy
Wtedy podbiega Gasper. Nie zamienią dwóch zdań kiedy Gasper wali Kevina prosto w nos. Kevin zaczyna krwawić i rzuca się na Gasper'a. Krzyczę, ale mnie nie słuchają. Kevin ma całą twarz od krwi. Rozlega się dzwonek, że mamy wchodzić. Sędzia tłumaczy, że zawodnik nie jest w stanie startować w zawodach, więc właścicielka konia go zastąpi. ŻE CO?!? Poszaleli. Luzak wsadza mnie na konia mimo, że protestuję i prowadzi konia na arenę. Porażka. Ostatni raz patrzę do tyłu widząc straże przy chłopakach i słyszę oklaski. Widziałam plan parkuru i mniej więcej znam kolejność przeszkód. Kłaniam się i zagalopywuję. Wyobrażam sobie, że jestem sama, ale nie potrafię. Skaczę pierwszą przeszkodę, lecę, szybuję, cudownie. Słysze oklaski i pokonuje kolejne pięć przeszkód. WOW! Nawet dobrze mi idzie. Wtedy się waham. Przeszkoda z żywopłotem, tego się zawsze bał Sunrise. Przypominam sobie chłopaków bijących się razem, pewnie teraz jadą do szpitala. Tata, zmarł na koniu, na crossie koń na niego upadł. Tata, mama, przyjaciele... nie zorientowałam się kiedy Prince skoczył. Świat się zatrzymał. Nie przytrzymałam go i wybiła z rytmu, przez moje wahanie. Czuję, jak haczy przednimi nogami, ale jest wytrwały. Strzelił barana w powietrzu, żeby nie zwalić poprzeczek i wtedy straciliśmy równowagę. Lecimy na dół. Ale nie tak jak zwykle. Sunrise uderza barkiem o ziemię, a ja spadam. Czuję jak przygniata mnie jego ciało i pęka kość w ręce. Słyszę, że rży z bólu i skaleczył się koją ostrogą, ma złamaną przednią nogę, widzę jego kość. Poplątał się w wodze, wierci się , by się uwolnić. Wodza pęka, a on zdziczały odbiega, kulejąc. Przybiegają ludzie, coś krzyczą, ale nic już nie słyszę, chyba mam krew w uchu. Prawie wymiotuję, ale się powstrzymuję. Przynoszą takie śmieszne łóżko do noszenia i wkładają mnie tam. Patrzę gdzie jest Sunrise. Biega po całym parkurze i bryka dziki. On też krwawi. Nie znoszę go za to co mi zrobił. Próbują go złapać, ale gryzie i kopie i ucieka. Strzelają mu środkiem usypiającym, nie wiem czy na zawsze, czy tymczasowo, wiem tylko, że nie chcę już go nigdy widzieć.
// Catnip
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz